Maciej Żurawski to były napastnik reprezentacji Polski, w której grał na dwóch mundialach i na euro. Strzelił w kadrze 17 goli. Poznaniak, wychowanek Warty Poznań, dwa sezony grał w Lechu Poznań, ale to w krakowskiej Wiśle stał się legendą. Z Białą Gwiazdą 5-krotnie sięgał po tytuł mistrza Polski, z Celtikiem Glasgow grał w Lidze Mistrzów. Michałowi Bondyrze opowiada o tym, czy na Wartę był skazany, jak układała się relacja na linii zawodnik-trener z jego ojcem Andrzejem, komu zrobił stempel na nodze w derbach z Lechem, odnosi się też do deklaracji na fankartach, które rozdawał na pożegnalnym meczu w Lechu i słów, na które mogli oburzyć się kibice Kolejorza. Mówi też o tym, co robi na Podhalu, czy pokochał góry i czy blond włosy to był wyraz tego, że odbiła mu sodówka.
Wracasz do Poznania, w którym się urodziłeś, wychowałeś, także piłkarsko. Często?
Maciej Żurawski, były napastnik Warty i Lecha: Co jakiś czas odwiedzam tu moich rodziców i brata. Pewnie byłbym częściej, gdyby pozwolił na to czas, bo jednak z Podhala, gdzie mieszkam to kawał drogi. Na sam przyjazd i pobyt tu muszę sobie zarezerwować czas i dobrze to połączyć z obowiązkami zawodowymi. I staram się to umiejętnie robić. Nie mam przez to przestrzeni, żeby pochodzić po mieście. Raczej krążę między domem rodziców, a odwiedzinami brata. Do Poznania zawsze wracam z przyjemnością, bo w tym miejscu spędziłem swoje dzieciństwo, tu się wychowałem, tu chodziłem do szkoły, tu ukształtowałem się piłkarsko.
Twój tata Andrzej to legendarny już trener seniorów i juniorów w Warcie. Czy była opcja, żebyś swoją piłkarską przygodę zaczął od innego klubu niż Warta?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale chyba nie było. Już od najmłodszych lat, nawet jeszcze wtedy, gdy nie wiedziałem, że będę grał w piłkę, byłem na treningach Warty, jeździłem na zgrupowania, łapałem klimat Zielonych, no i to, że przyszedłem tu na trening wyszło naturalnie.
Pamiętasz ten swój pierwszy trening?
Nie, nie pamiętam. Pierwszego meczu też nie pamiętam. Wiem tylko, że zaczynałem późno, bo w trampkarzach. Wtedy nie szkoliło się młodszych chłopaków w klubach.
Tata cię bezpośrednio trenował?
Już wtedy było to tak poukładane, że każda grupa miała swojego trenera. Wiedziałem jednak, że mój tata jest trenerem i że zawsze będę miał możliwość rozmowy z nim o piłce, wysłuchania wskazówek co zrobić, by być lepszym.
Recenzował potem twoją grę na przykład przy rodzinnych obiadach?
Czy przy obiadach to chyba nie, ale zawsze wspólnie analizowaliśmy moją grę pod kątem tego co zrobiłem dobrze, a co musze poprawić. Gdy byłem chłystkiem, to zawsze zgadzałem się ze wskazówkami ojca, później było już nieco inaczej i nie zawsze mięliśmy takie samo zdanie.
A gdy byłeś już gwiazdą ligi, graczem reprezentacji tata dzwonił do ciebie po twoich meczach?
Nie, bo to ja dzwoniłem do niego z taką analizą pomeczową. To był taki rodzaj piłkarskiej spowiedzi. Pamiętam, że w tych rozmowach, to ja byłem bardziej surowy w ocenie mojej gry niż on. Zawsze byłem człowiekiem, który nie potrafił być w pełni zadowolony ze swojego występu.
Dlaczego?
Bo jak strzelałem gole, to oczywiście miałem z tego satysfakcję, ale ja prócz liczb chciałem jeszcze zagrać dobry mecz. Gdy byłem w Wiśle, było takie spotkanie w Łodzi z Widzewem, gdy zagrałem naprawdę słabe spotkanie, a strzeliłem trzy gole. Dostałem od dziennikarzy notę 10 – perfekcja, klasa światowa. A ja wtedy śmiałem się, że grałem wtedy bardzo słabo, jeśli chodzi o grę dla drużyny, utrzymywanie się przy piłce, dokładność podań, za to wszystko co spadało mi pod nogi zamieniałem na bramki. Finalnie liczy się przede wszystkim zwycięstwo drużyny, a napastnika rozlicza się z liczb, ale ja zawsze wymagałem od siebie czegoś więcej.
Śledzisz dziś poczynania Warty?
Znam mniej więcej sytuację klubu. Wiem, gdzie Zieloni się znajdują, chociaż bez szczegółów. Po spadku odeszło z Warty wielu zawodników, przyszli nowi, także z ekstraklasową i pierwszoligową przeszłością. Mieli słabszy moment, ale wiem, że tych zawodników stać na więcej i wierzę, że w rundzie wiosennej Warta wejdzie na wyższy pułap i utrzyma się w lidze. A w przyszłości dobrze byłoby, gdyby wróciła do ekstraklasy, bo z tym wiąże się większe zainteresowanie sponsorów, ale też lepszych piłkarzy, którzy mogliby tu grać. A Zieloni na to zasługują.
W Warcie zagrałeś w ekstraklasie przeciwko Lechowi. Na Bułgarskiej wygraliście 2:1, a potem Zieloni spadli z ligi. Pamiętasz ten mecz?
Derby na Bułgarskiej zapamiętałem z zabawnego zdarzenia, bo przebiegłem w tym meczu po nodze Cześka Jakołcewicza, z którym graliśmy w jednym zespole. Zupełnie przypadkowo goniąc za jakimś lechitą.
Czy twoja bardzo dobra gra w tym meczu była kropką nad „i” do twojego transferu do Lecha?
Pewnie miało to jakieś znaczenie. Pomogła mi też wspólna gra dla Zielonych z Krzyśkiem Pawlakiem, który potem został trenerem Kolejorza i pewnie pamiętał mnie ze wspólnej gry.
W Kolejorzu spędziłeś dwa sezony. Biliście się o wicemistrzostwo, były europejskie puchary, a potem spadek. Jak wspominasz grę w Lechu?
Lech był kolejnym etapem mojej drogi piłkarskiej. Jako młody chłopak ugruntowałem swoją pozycję, stałem się mocnym punktem zespołu, który walczył w czubie tabeli. Była też gra w europejskich pucharach – dla mnie bardzo ważna. Potem byliśmy nisko i trzeba było pokazać charakter. Wiadomo, że finansowo też wtedy bywało różnie.
Powiedzmy wprost – biednie. Lech chcąc ratować budżet musiał sprzedać cię do Wisły. W pożegnalnym meczu Lecha z Wisłą właśnie wygranym 4:1, ustrzeliłeś dublet, a po meczu rozdawałeś fankarty z pamiętnym zdaniem: „Pamiętajcie o Żurawiu - chłopaku, który swe serce zostawił w Poznaniu”.
Tego zdania się nie wstydzę, bo wtedy płynęło ono z głębi serca, było prawdziwe. W Poznaniu się urodziłem, piłkarsko wychowałem, więc napisałem to, co wtedy czułem. Pisząc to miałem na myśli nie tylko Lecha, ale i Wartę. Zresztą do dziś część serca bije dla Poznania, gdzie mam rodzinę, znajomych i także boiskowe wspomnienia.
W 2012 roku mocno naraziłeś się kibicom Kolejorza mówiąc w rozmowie z Przeglądem Sportowym, że „To nie jest prawdziwy Lech. Oczywiście jest wielki i fajny stadion, są sukcesy i ma to dziś swoją wielką wymowę, ale... wtedy to był stary, swojski Lech! Inne czasy, dawny zarząd, mnóstwo zaległości finansowych, przekładane terminy spłat i mimo tego ta fantastyczna otoczka i atmosfera. Nie było w niej żadnej sztuczności, wszystko było naturalne i swojskie.”
Była taka sytuacja, że do Lecha wchodziła rodzina Rutkowskich, którzy byli mocno kojarzeni z Amicą Wronki. Była to swego rodzaju fuzja, która w pierwszym wydźwięku nie spotkała się z entuzjazmem kibiców. Dla mnie wtedy to też było kontrowersyjne, że Lecha przejmują ludzie z Amiki. Ja grałem w Kolejorzu, w którym może było biednie, ale była świetna rodzinna atmosfera. Było swojsko. A tu przychodzi ktoś z zewnątrz i… miałem wtedy więcej pytań, niż odpowiedzi.
Kibicujesz dziś Lechowi?
Oczywiście! Dlaczego nie mam kibicować Lechowi? W ekstraklasie grałem tylko w trzech klubach: Warcie, Lechu i Wiśle. W każdym z nich przeżyłem wspaniały okres i na żaden z nich nie powiem złego słowa. Szanuje też kibiców wszystkich trzech klubów.
Lech będzie w tym roku mistrzem Polski?
Lech jest na dobrej drodze, by tak się stało, chociaż kandydatów do tytułu jest kilku. W Kolejorzu zawsze była ogromna presja wyników. Jeśli Lech tę presję wytrzyma, a póki co daje z tym radę, to zdobędzie tytuł. Niezdobycie mistrzostwa przy braku gry w europejskich pucharach i po odpadnięciu z Pucharu Polski będzie podwójnym rozczarowaniem.
Jesteś legendą Wisły Kraków, z którą zdobyłeś 5 tytułów mistrza Polski, w której grałeś świetnie w europejskich pucharach i zdobywałeś dwa razy koronę króla strzelców. Czujesz się bardziej pyrą czy krakusem?
A może bardziej pyrą czy góralem? Bo przecież mieszkam na Podhalu (śmiech). Zupełnie serio nie kategoryzuję tego w ten sposób. Nie mam ulubionego miasta. Gdy gdzieś mieszkam, to najpierw szukam czegoś co mnie urzeknie. Potem dostrzegam też wady, coś co mnie wkurza. A o tym, gdzie mieszkam decydują życiowe decyzje, które podejmuję.
Dlaczego mieszkasz dziś na Podhalu?
Przez drugą połówkę. Stało się też tak trochę przez grę w Porońcu Poronin, do gry w którym namówił mnie mój przyjaciel wiceprezes klubu jedenaście lat temu. Wiesz dla mnie góry i śnieg to była zawsze abstrakcja.
A teraz?
Zima nadal może dla mnie nie istnieć. Ale góry latem są piękne. Bardzo cenię sobie górskie wędrówki, tam wysoko, wtedy, gdy jest mniej turystów
Skoro jesteśmy w małopolskich klimatach, to zapytam cię jeszcze o Wisłę. Przez cztery sezony strzelałeś dla niej ponad 20 goli w lidze. Byłeś chyba jednym z ostatnich Polaków z taką liczbą goli w Ekstraklasie co sezon.
No tak, bo dzisiaj jak ktoś strzeli 8 goli to odchodzi za 4-5 mln euro do zagranicznego klubu. Jeśli Polak miałby się bić realnie o koronę strzelców, musiałby wrócić z nieudanej przygody za granicą i dostać tu dobry kontrakt.
Nie uważasz, że młodzi piłkarze za szybko wyjeżdżają z Polski?
Tak to teraz funkcjonuje. Trudno jest zatrzymać polskiego piłkarza. On myśli nie tylko o piłkarskim rozwoju, ale też o karierze pod kątem zarabiania pieniędzy. Kariera piłkarska jest relatywnie krótka, więc jest myślenie żeby zarobić i mieć potem spokój.
Do Celtiku pojechałeś dla pieniędzy czy dla rozwoju?
Celtic to był dla mnie ostatni dzwonek. Bo, gdy tam się przenosiłem miałem wtedy prawie 30 lat. W tym wieku zawodnicy raczej myślą o powrocie do Polski niż wyjeździe. Pieniądze były tam oczywiście dużo większe niż w Wiśle. Ale ja tam poszedłem po to, żeby spróbować gry za granicą, do tego w klubie, który w Europie miał wyższą markę i prestiż przez regularną grę w pucharach i lidze mistrzów.
Te 20 goli w pierwszym sezonie dla Celtiku to był twój najlepszy moment w karierze?
Nie, w Wiśle miałem bardzo wiele świetnych sezonów, poza tym była tam powtarzalność. Celtic to była przygoda, chęć zmierzenia się z czymś innym. Gordon Strachan powiedział mi, że nie sprowadza mnie po to, by wygrać ligę szkocką, bo tą i tak wygra tymi, których ma, ale po to, by namieszać w lidze mistrzów. Wtedy po tym dobrym sezonie trochę się zachłysnąłem tym, co się stało. Myślałem, że teraz będzie już tak zawsze. Zabrakło mi samoświadomości, że trzeba jeszcze mocniej popracować. Że takich Żurawskich to w Glasgow mają kilku. Że jak masz niedyspozycję w kilkunastu spotkaniach, to na twoje miejsce wchodzi ktoś inny. Przyplątała się kontuzja i trudno było mi wrócić do swojego poziomu. Nie było przebacz.
Przebacz nie było też w kadrze. Zagrałeś tam w ponad 70 meczach i strzeliłeś 17 goli, ale ani na mundialach, ani na euro nie wychodziliście z grup. Zachłysnęliście się samym awansem?
Mało kto pamięta w jakim miejscu był wtedy polski futbol. My przecież awansowaliśmy na mundial po 16 latach nieobecności! Na Euro zakwalifikowaliśmy się pierwszy raz w historii! Oczekiwania były duże, ale jak spojrzysz obiektywnie na rywali w grupie to nie określiłbym, że nasze wyniki były rozczarowaniem. Mogliśmy pewnie zrobić więcej, ale nie traktuję tego jako jakiś wielkie niepowodzenie, raczej jako niedosyt.
Na koniec pytanie o kolorowe włosy. To od Żurawskiego zaczął się trend tlenionych włosów u piłkarzy. Co tobie przyszło do głowy, żeby przemalować sobie włosy na blond?
Byłem już na pewnym poziomie piłkarskim, gdy mogłem sobie pozwolić na więcej. A że zawsze miałem taką samą fryzurę, to postanowiłem coś zmienić. Fryzjer zaproponował fryzurę a la Fabrizio Ravanelli. To było przed sezonem. Podszedłem do tego rozsądnie. Dobra – postanowiłem sobie – farbuję włosy, a jak nie strzelę, to wracam do klasycznej fryzury. Bo inaczej kibice powiedzą, że mi odbiło, że odleciałem. Przychodzi pierwszy mecz, a ja strzelam gola. No i tak już zostało…
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android .
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie