Miłosz Łondka od tego sezonu jest menadżerem Warty Poznań. Michałowi Bondyrze opowiedział nie tylko o Zielonych, ale też o tym, jak z Pabianic znalazł się w Wielkopolsce, jak grał w 4. lidze w Sokole Pniewy z ministrem sportu. Mówi też o Lech Cup, rozmowach do rana i o tym dlaczego wybrał pracę w Wielkopolskim ZPN mimo że czekała na niego intratna posada w firmie informatycznej. Będzie też o Lechu Poznań i… butach, których ma więcej niż żona.
Michał Bondyra: W ostatnią sobotę w ramach 18 kolejki 2 ligi mieliśmy starcie wicelidera z liderem czyli Warty Poznań z Unią Skierniewice. Konia z rzędem, kto się spodziewał takiego zestawu na tych pozycjach po rundzie jesiennej.
Miłosz Łondka, menedżer Warty Poznań: Myślę, że nikt przy zdrowych zmysłach przed sezonem nie wytypowałby takiej pary! Warta, do której dołączyłem na początku sezonu, to przecież spadkowicz, w którym nastąpiła całkowita przebudowa kadry, zmiana całej filozofii klubu. Do tego powrót do Poznania, wiele tematów organizacyjnych, infrastrukturalnych. Rzadko jest tak, że klub będący w takiej sytuacji po spadku od razu się odbudowuje i jest na szczycie tabeli. Z kolei Unia Skierniewice, to klub niesiony na fali awansu z 3 ligi, w której skład prawie się nie zmienił, dzięki czemu korzysta ze zgrania zawodników. To dwie kompletnie inne historie.
A sam mecz? Szkoda tej przerwanej passy zwycięstw u siebie…
Mecz wicelidera z liderem z tą samą liczbą punktów. Mecz na szczycie. A takie spotkania rządzą się swoimi prawami. To był mecz do pierwszego błędu. Popełniliśmy go my. Mieliśmy też swoje sytuacje i przy odrobienie szczęścia ten wynik mógł być inny niż porażka.
Ale każdy, kto widział z jakimi problemami się mierzyliśmy po spadku, 35 punktów i wicelidera po 18 kolejkach brałby w ciemno.
Mimo porażki, jako klub robimy świetną robotę. Z pokorą pracujemy dalej i rozliczać się będziemy po ostatnim meczu.
Czy ty jako menedżer przy okazji takich meczów patrzysz na spotkanie i jego otoczkę analitycznie i strategicznie czy jednak masz w sobie ten pierwiastek kibica?
Ten pierwiastek kibica jest bardzo duży. W sporcie pracuję od wielu lat. Żyję z piłki, która jest moją pasją. Te emocje są niezbędne, żeby podchodzić do pracy z uśmiechem na ustach. One dają mi paliwo do działania.
Cała twoja działalność piłkarska związana jest z Wielkopolską. Byłeś piłkarzem, trenerem, organizowałeś eventy, turnieje, pracowałeś w Wielkopolskim ZPN. Ale ty nie jesteś poznaniakiem, bo pochodzisz z Pabianic.
Tak, ale przez te 14 lat pracy w Wielkopolsce wsiąknąłem w ten region. Bardzo mi odpowiada mentalność ludzi tutaj. Od samego początku 14 lat temu, gdy przyjeżdżałem tu na studia, stykam się z fantastycznymi ludźmi. Ludźmi, którzy stali się moimi przyjaciółmi, a nawet sportową rodziną. Mimo że pochodzę z województwa łódzkiego, tu czuję się jak w domu.
Przyjechałeś do Poznania na studia na AWF, ale też chciałeś przy okazji grać w piłkę. Jak to się stało, że wylądowałeś w Pniewach?
Nie pamiętam dlaczego, ale nie dostałem akademika w Poznaniu. W Pniewach z kolei mieszkała i wciąż mieszka moja ciocia i kuzyn i to u nich miałem stancję. Pierwsze pół roku funkcjonowałem na linii Pniewy-Poznań. Rano jeździłem 50 km z kuzynem samochodem, a wracałem tą samą trasą autobusem.
No dobrze, ale jak zahaczyłeś się w Sokole Pniewy?
Całe życie grałem w piłkę. A, że stancja u cioci znajdowała się vis a vis Sokoła Pniewy, to zadzwoniłem do kierownika z pytaniem o to, czy mogę przyjść na testy. Klub był po reorganizacji i kompletował zupełnie nowy skład. Testy zdałem i zacząłem grać na obronie. Pierwszy rok to było zderzenie z wyższym niż w łódzkim poziomem piłkarstwa amatorskiego. Konsekwencją i pracą wywalczyłem na tyle silną pozycję, że pograłem tam na poziomie 4 ligi przez dwa sezony. To była fantastyczna przygoda, podczas której poznałem wielu fajnych ludzi, z którymi mam kontakt do dziś.
A propos ludzi. To tam poznałeś… obecnego ministra sportu Jakuba Rutnickiego!
Już wtedy był znanym politykiem. A że interesował się sportem, a my przez kontuzje mieliśmy problem z obsadą bramki, skorzystaliśmy z tak zwanego transferu medycznego w trakcie sezonu i zakontraktowaliśmy ówczesnego posła. Kuba pochodzi z okolic Pniew, grał na bramce, miał świetne warunki fizyczne, no i wyciągnął do Sokoła pomocną dłoń. Zagraliśmy kilkanaście meczów razem, utrzymaliśmy Sokół w 4 lidze. Niezależnie jaką rolę pełnił czy pełni w polityce, mamy z Kubą koleżeńskie kontakty do dziś. On też nie ukrywa, że graliśmy wtedy wspólnie w Pniewach i dobrze wspomina tamten czas.
Czy tę znajomość próbowałeś wykorzystać po to, żeby pomóc Warcie w kwestii budowy stadionu?
Takie pytania często się pojawiają przy okazji wizyt Kuby w Poznaniu. Ostatnio o tym rozmawialiśmy, ale minister sportu ma wiele takich miejsc, w których proszą go o pomoc w pozyskaniu środków na infrastrukturę sportową. Nie ukrywam, że mocno jako klub działamy w tym temacie nie tylko z ministerstwem sportu, ale i z władzami Miasta Poznania. Liczę, że efekt tych działań będzie dla Warty pozytywny.
Po Sokole Pniewy był projekt awangardowy: Poznań FC. Tam byłeś nie tylko piłkarzem, ale i trenerem.
Po Sokole miałem sporo obowiązków i nigdzie nie grałem, miałem chwilę przerwy. Głód piłkarski jednak zwyciężył i zameldowałem się przed sezonem w Poznań FC. Tam zawsze byli super ludzie, zajawkowicze, którzy stworzyli klub dla siebie i dla znajomych. Niedawno Poznań FC świętował 25 lat istnienia, co uczcił pięknymi koszulkami. Ale wracając do mojej gry. Wtedy udało się nam wygrać B klasę i awansować do A klasy. W następnym sezonie wraz z Maćkiem Szymańskim przez chwilę prowadziłem zespół jako trener. Ludzie z tamtej ekipy wciąż działają przy piłce na różnym szczeblu w roli działaczy, kierowników.
Wciąż kibicujesz Lechowi Poznań?
Moja przygoda zawodowa z piłką nożną zaczęła się właśnie od Lecha Poznań. Byłem jeszcze na studiach, gdy Piotr Barłóg zaprosił mnie do pracy w dziale sportu Lecha. Spędziłem tam dwa lata. Mam sentyment do ludzi, z którymi tam pracowałem. Jako mieszkaniec Poznania i były pracownik WZPN kibicuję temu klubowi, jak każdemu, który dobrze reprezentuje Wielkopolskę na arenie krajowej, jak i międzynarodowej. Sukces klubu z regionu, to zawsze bodziec do rozwoju piłki w tym regionie.
To wtedy pracowałeś przy Lech Cup – największym chyba turnieju dla 11- i 12-latków w tej części Europy.
Dwa lata pracowałem jako pracownik Lecha, a potem jeszcze z 4-5 razy z wolnej stopy. Tam była grupa ludzi, z którą się zżyliśmy. Nie wyobrażałem sobie pierwszego weekendu grudnia bez Lech Cup. Każda z drużyn prezentowała inną kulturę gry, inne podejście do rozgrzewki, taktyki, działań grupowych i indywidualnych. A najfajniejsze w tym wszystkim było to, że potem siadaliśmy wszyscy wspólnie przy kolacji i oni otwarcie dzielili się wiedzą, co i dlaczego robią w ten, a nie inny sposób. Te dyskusje trwały czasem do rana. Można było z nich wyciągnąć bezcenną wiedzę.
Pozostając przy piłce dziecięcej. Powiedz trochę o Piłkarskiej Akademii Przedszkolaka.
Zawsze chciałem prowadzić coś swojego. A sam projekt urodził się w moich rodzinnych Pabianicach. Pracowałem już wtedy w Wielkopolskim ZPN. Na weekend jeździłem do domu, zostawałem jeszcze na poniedziałek, i wtedy od 8.00 do17.00 w przedszkolach w Pabianicach i okolicy prowadziłem zajęcia. Tak wyglądało to przez pierwsze trzy miesiące. Potem projekt się rozrósł. Mieliśmy w nim 6 trenerów i 400 dzieciaków. Po trzech latach nasze działania wyhamował covid. Ale wnioski i doświadczenia z prowadzenia własnego biznesu są ze mną do dziś.
Aż 9 z 14 lat pracy przy piłce w Wielkopolsce spędziłeś w Wielkopolskim ZPN. Byłeś tam m. in. szefem Wydziału Gier i Ewidencji, pracowałeś też w obszarze marketingu, komunikacji i sponsoringu. Jak stałeś się pracownikiem związku piłkarskiego?
To był wrzesień, 10 lat temu. Pracowałem wtedy w firmie informatycznej na okresie próbnym. Za tydzień miałem podpisywać umowę na stałe, za bardzo dobre pieniądze. Ta praca była świetna, ale ja czułem, że to nie to. Że chciałbym wrócić do sportu. Idę rondem Rataje, a tu telefon. Dzwoni Andrzej Giczela – prezes Kotwicy Kórnik, w której rezerwach teraz gram. Z nim znałem się z Grześkowiak Cup, które pomagałem organizować w Kórniku. Andrzej zostawał właśnie szefem Wydziału Gier i Ewidencji. Zaproponował mi, żebym mu pomógł w pracy biurowej. Spotkaliśmy się na kawie u Mariusza Skrzypczaka – wtedy pracownika działu operacji stadionowych Lecha, a dziś kierownika tego klubu, z którym Andrzej znał się, bo ich synowie razem grali w piłkę. Zapaliłem się do jego propozycji, ale powiedziałem, że za tydzień zaczynam pracę i jeśli nie ogarniemy wszystkiego w 3 dni, to z pracy nici. Szybko zorganizował spotkanie z prezesem WZPN Pawłem Wojtalą, a ja podziękowałem pani dyrektor firmy informatycznej mimo że proponowała mi podwyżkę. Tak rozpoczęła się przygoda, która trwała 9 lat.
I która była dla ciebie trampoliną do Fogo Futsal Ekstraklasy, gdzie byłeś dyrektorem operacyjnym, a wciąż jesteś w Komisji Ligi.
Podczas mojej pracy w Wielkopolskim ZPN członkiem zarządu był i jest nadal pan Paweł Mrozkowiak –prezes spółki Fogo Futsal Ekstraklasa, a także prezes futsalistów GI Malepszy Leszno. A że, ja grając w Sokole chodziłem też na mecze Red Dragons, ba nawet grałem w futsal w amatorskiej lidze pniewskiej, która dała podwaliny dla Czerwonych Smoków, to zaproponował mi stanowisko komisarza ligi. Potem ta współpraca się rozwinęła do tego stopnia, że 9 miesięcy przed propozycją z Warty, dostałem awans na dyrektora operacyjnego ligi. Wszędzie zajmowałem się organizacją, administracją i marketingiem. Wszędzie też gdzie byłem, najlepiej wspominam ludzi i relacje z nimi. Bo ja mam chyba niezwykłe szczęście do dobrych ludzi.
Niezwykłe szczęście masz też w życiu prywatnym.
Tak, z moją Małgosią jesteśmy już parą 17 lat. To bardzo długa relacja oparta na zaufaniu. Moja żona nauczyła się ze mną funkcjonować, bo praca w sporcie to nie etat od 8.00 do 16.00. To telefony o każdej porze, wyjazdy służbowe, kumulacja pracy w weekend, nocna praca nad projektami. Chociaż moja praca się zmienia, mój tryb od weekendu do weekendu pozostaje ten sam. Moja żona śmieje się, że widziały gały co brały. Ale mówiąc poważnie, bardzo mnie wspiera w tym, co robię.
A buty z tobą też wybiera? Podobno jesteś maniakiem kupowania butów właśnie!
Faktycznie. Mamy tych butów więcej niż żona. Gdy kupuję nową parę, w tajemnicy zachowuję to maksymalnie przez dobę. Mam chyba ze 20 par. A kupuję głównie buty sportowe. Potrafię nie chodzić w jakiejś parze przez dwa lata a potem je założyć.
Jesteś sentymentalny? Masz buty, który trzymasz, bo z czymś ci się kojarzą?
Tak! Mam w szafie pary, w których na przykład strzeliłem gola. Mało ich strzelam jako obrońca, więc to jest coś. A teraz wypastowane od dwóch lat czekają białe predatory. Jak tylko w grudniu naprawię kolano, to wracam na boisko wspomóc rezerwy Kotwicy.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android .
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie