
Patrycja Wyciszkiewicz przez wiele lat była czołową polską sportsmenką. Dwukrotnie reprezentowała Polskę na Igrzyskach Olimpijskich, w Rio de Janeiro oraz w Londynie. Największe sukcesy, w tym trzy medale mistrzostw świata osiągnęła ze sztafetą 4x400 metrów nazywaną Aniołkami Matusińskiego (od nazwiska trenera - przyp.red.). Bardzo poważne kontuzje stanęły na drodze do kolejnych igrzysk, dlatego te ostatnie w Paryżu oglądała przed telewizorem. Już w trakcie kariery sportowej rozwijała karierę naukową uzyskując na Uniwersytecie Ekonomicznym tytuł doktora nauk o zarządzaniu i jakości. Od miesiąca sprawdza się w jeszcze innej roli, jako zastępca dyrektora Wydziału Sportu Urzędu Miasta Poznania. O nowej pracy, wyzwaniach, planach zawodowych i prywatnych opowiedziała w rozmowie z Beatą Oryl-Stroińską.
Beata Oryl-Stroińska: Urząd to zupełnie nowe dla Ciebie środowisko. Jak się w nim odnajdujesz?
Patrycja Wyciszkiewicz, zastępca dyrektora Wydziału Sportu Urzędu Miasta Poznania: Na razie mam bardzo pozytywne odczucia. Może dlatego, że zostałam bardzo dobrze przyjęta przez cały zespół. Cały czas się jednak uczę nowego miejsca i na pewno jeszcze długo będę się uczyła. Mam konkretną wiedzę dotyczącą zarządzania sportem, którą zdobyłam na ścieżce zawodniczej i akademickiej. Od strony urzędniczej jeszcze tego nie znam, więc myślę, że jeszcze chwilę to potrwa zanim wszystko odkryję i się wdrożę. Natomiast to wszystko jest fajne, bo uczę się czegoś nowego. Nowe wyzwanie, kreatywna
praca, czyli coś co lubię.
Podjęcie pracy na stanowisku zastępcy dyrektora Wydziału Sportu UM Poznania oznacza definitywny koniec Twojej kariery?
Tak oczywiście. To była już "zaopiekowana" decyzja. Po tej długiej kontuzji, która tak naprawdę wyeliminowała mnie na dwa lata, wróciłam. Pojechałam na mistrzostwa świata do Budapesztu, trening oddawał, dobrze się z tym czułam, ale w listopadzie nastąpił wypadek. Zerwałam ścięgno mięśnia strzałkowego i znów 9 tygodni się rehabilitowałam. W styczniu uczyłam się chodzić i już czułam, że na treningu więcej jest u mnie frustracji, niż radości. I to było dla mnie męczące, także psychicznie. Doszłam do ściany. Uznałam, że jeśli za dwa, trzy, czy pięć lat nie będę w stanie podjąć jakiejkolwiek aktywności fizycznej, to znaczy, że czas powiedzieć sobie dość. I tak też się stało.
Czy to była trudna decyzja?
Nie, nie była to trudna decyzja, bo już od pewnego czasu miałam przeświadczenie, że w sporcie kwalifikowanym zrobiłam już wszystko, co mogłam zrobić i że przyszedł czas na zmiany. No a że pojawił się konkurs na to stanowisko, to pomyślałam "dlaczego nie?".
Czyli oferta z Wydziału Sportu spadła jak gwiazdka z nieba?
Wszechświat daje czasami nam znaki. Można udawać, że ich nie widzisz, ale można "łapać okazje". Ja dużo wcześniej już postanowiłam, że rok 2024 będzie dla mnie ostatnim w karierze sportowej. Miałam nadzieję, że tym finiszem będą igrzyska w Paryżu, ale skończyło się inaczej. Sport to ponad połowa mojego życia, bo tak na poważnie trenowałam od 16 roku życia. Ale teraz, z tymi wszystkimi ograniczeniami po kontuzjach nie mogłabym już tego robić na takich zasadach, na jakich bym chciała.
A co z uczelnią?
Zostaję na uczelni i tam będę swoją działalność dalej prowadziła.
Nie jest to Twoja pierwsza praca, ale sportowcy nie są raczej przyzwyczajeni do rozmów kwalifikacyjnych i całego procesu rekrutacji. Stresowałaś się tym?
Stres w takich sytuacjach jest pewnie zawsze, ale liczba lat spędzonych w sporcie i działanie non stop pod presją i stresem pozwoliło mi na trzeźwe myślenie także w takich trudnych sytuacjach. Nie paraliżuje mnie to. Do tego praca na uczelni sprawia, że nie mam problemu w kontaktach z ludźmi, z przedstawianiem różnych punktów widzenia, czy wystąpieniami publicznymi.
Czego jeszcze nauczył Ciebie sport?
Pokory, cierpliwości, wiary w siebie i tego, że nie ma rzeczy niemożliwych. No i tego, że wszystko jest po coś. Jakbyś parę lat temu zapytała mnie o igrzyska w Tokio, to podejrzewam, że byłabym tym pytaniem sfrustrowana, a teraz wiem, że było to po coś. Ja odrobiłam tę lekcję i wyciągnęłam wnioski. Sport dał mi też dużo możliwości do poznania świata, ludzi, relacji. Postanowiłam zakończyć karierę, bo poczułam, że z tego sportu już więcej dla siebie nie wezmę, a będę musiała więcej dawać. Dopóki ten bilans zysków i strat się bilansuje, to jest łatwiej w czymś być. A ja wewnętrznie czułam, że potrzebuję zmiany.
Emerytury olimpijskiej nie masz. Czy czujesz się zatem spełnionym sportowcem?
Tak. To była piękna kariera. Strasznie trudna, ale piękna. Czuję się spełniona.
Skoro ze sportem zawodowym koniec, to czy myślisz też o założeniu rodziny, o byciu mamą?
Jestem półtora roku po rozwodzie, więc trochę nie mam na to teraz zasobów życiowych.
Wracając do Twojej nowej pracy, za co jako zastępca dyrektora Wydziału Sportu jesteś odpowiedzialna?
Przede wszystkim za sport dzieci i młodzieży, Młodzieżowe Centra Sportu, finansowanie klubów i krajoznawstwo.
W takiej pracy trzeba często być asertywnym, bo do Wydziału Sportu ludzie często przychodzą po wsparcie finansowe? Byłaś po drugiej stronie, więc wiesz jak to jest. Poradzisz sobie?
Tak, jestem bardzo asertywna, chociaż najczęściej wszystko zależy od wyników konkursów, w których kluby będą składały oferty. Nie ma jednak co ukrywać, że są to trudne rozmowy, bo wszystkim nam zależy żeby sport upowszechniać, żeby dzieci i młodzież miały gdzie trenować. Nie mamy hali lekkoatletycznej i infrastruktury, ale to nie jest tak, że nikt tego nie widzi i nie chce tego zmienić, tylko może chwilowo nie ma na to możliwości. Nikt nie robi na złość, wszyscy chcą tu grać do jednej bramki, chcemy żeby sport się w mieście rozwijał. Tyle, że jako urzędnicy nie zawsze mamy na wszystko wpływ.
Środowisko sportowe zapewne liczy teraz, że będziesz "ich głosem" w kwestiach choćby zapotrzebowania w naszym mieście na infrastrukturę sportową. Masz tego świadomość?
Odkąd przyszłam do Wydziału Sportu, to nie ma dnia żebyśmy nie rozmawiali i nie działali w tematach infrastruktury. To nie są tematy zakopane w teczce i czekające na lepsze czasy. Trzeba wziąć pod uwagę, że samorząd nie działa tak, jak prywatna korporacja. Są przepisy prawne, procedury konkursowe, przetargowe i to jest największy "czasopochłaniacz", ale na
to nie mamy wpływu. Gdybym ja osobiście mogła podjąć decyzję o budowie hali lekkoatletycznej, to na pewno łopata byłaby już wbita. I to nie tylko ja bym tak zrobiła, ale i pan Dyrektor i reszta pracowników Wydziału Sportu. Sami byśmy zakasali rękawy i kopali fundamenty. Ale nie tędy droga.
W ostatnich dniach widziałam już Ciebie kilka razy na meczach ligowych. Do tej pory bywałaś głównie na Golęcinie...
Tak, oczywiście. Byłam na meczu siatkówki, koszykówki, piłki ręcznej, na judo. Śmieję się trochę, że przez te wszystkie lata kariery byłam sportowym hipokrytą. Byłam tam w pracy. I to nie było tak, że ja się sportem nie interesowałam, ale dla mnie było priorytetem zrobienie swojego treningu i wykonanie swoich obowiązków zawodowych. A teraz mogę poznawać tę
społeczność sportową bliżej. I to z innego poziomu, bogatsza w swoje doświadczenia, ale z czystą kartą. Wchodzę do tego środowiska z czystym spojrzeniem.
Także z czystym spojrzeniem politycznym?
Podchodzę do tego w ten sposób: z każdym trzeba umieć rozmawiać, umieć ich słuchać, ale to musi być dialog. Ja wychodzę z założenia, że moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka i tak bym chciała przekładać to na swoją pracę zawodową. Sport powinien być ponad podziałami. Ma nas łączyć bez względu na to w co wierzymy, kim jesteśmy i po której stronie sceny politycznej jesteśmy. Idąc na mecz koszykówki, chcę usiąść i wspólnie kibicować jednej idei, którą jest sport. Tyle, że aby rozmawiać, trzeba mieć merytoryczne argumenty i ja na pewno merytoryki będą się trzymać.
Jeśli praca urzędnika przypadnie Tobie do gustu to myślisz o ścieżce samorządowej, może nawet politycznej. Bycie radną, posłanką?
Trudno mi odpowiedzieć teraz na to pytanie. Gdybyś zapytała mnie kilka lat temu, czy będą pracowała na uczelni, to odpowiedziałabym nie. A pracuję tam od trzech lat i z każdym rokiem bardziej mi się to podoba. W pewnym momencie przychodzi etap weryfikacji. Przekonałam się, że studia doktoranckie to zupełnie coś innego, niż praca na uczelni i bycie wykładowcą. I podejrzewam, że tutaj będzie tak samo. To jest tylko kwestia czasu, aby do pewnych rzeczy się przekonać.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android .
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie