
Marcin Kloziński od trzech tygodni buduje nowy zespół Enei Basketu Poznań. Trener, który mocno stawia na relacje i pod tym kątem dobiera sobie graczy do zespołu w rozmowie z Michałem Bondyrą opowiedział o swojej współpracy z Ratiopharm Ulm, wylęgarnią talentów dla NBA. Wrócił do czasów, gdy prowadził Trefla Sopot w PLK. Zdradził jak o mały włos już wtedy współpracowałby z Jamesem Washingtonem. Będzie też o tym, czym się kieruje w pracy. Nie zabraknie pytań o związki z Poznaniem i niektórymi zawodnikami obecnego składu.
Michał Bondyra: Jesteśmy w trakcie przygotowań Enea Basketu Poznań i dwóch wygranych sparingach z Notecią Inowrocław. Jesteś zadowolony z tego, jak przebiegły te trzy tygodnie?
Marcin Kloziński, trener Enea Basket Poznań: Na razie realizujemy nakreślony przez nas plan przygotowań i dzięki Bogu i pracy naszego sztabu wszyscy są w miarę zdrowi. To jest kluczowe na tym etapie. Pracujemy głównie na taktyką defensywną, dokładamy do niej trochę ofensywy, ale w tym aspekcie czeka nas jeszcze wiele pracy. Mamy kilku ofensywnych graczy, a ja chciałbym, by każdy z nich oddawał rzuty z pozycji, które lubi.
Mówiłeś dla mediów klubowych, jak ważne dla Ciebie są relacje. Jak w tym aspekcie wygląda grupa? Jak je z nią budujesz?
Relacje opieramy na uczciwości i transparentności. Staram się, żeby zawodnicy widzieli czego od nich oczekuję, a potem staram się konsekwentnie tego pilnować i to egzekwować. Sama budowa składu była zaczątkiem takich relacji, bo staraliśmy się wybierać graczy, którzy dobrze funkcjonują w grupie podczas całego sezonu. Sezonu, który jest maratonem, a nie sprintem i w którym są lepsze i gorsze momenty, są zwycięstwa i porażki.
Czy to relacje miały wpływ na to, że umowę z Eneą Basketem przedłużył Michał Samsonowicz, a po roku w USA wrócił Janek Nowicki?
Z zawodnikami, których wymieniłeś dobrze znam się z parkietów młodzieżowych. Z Jankiem byliśmy z reprezentacją U19 w Chinach, a wcześniej rywalizowaliśmy w koszykówce młodzieżowej po przeciwnych stronach barykady. Z Michałem znam się jeszcze z czasów SMS Władysławowo. Ja akurat stamtąd odchodziłem, a on przychodził i pracował już z Mariuszem Niedbalskim. Obaj, Michał i Janek wiedzą czego mogą się po mnie spodziewać, wiedzą też jakie są moje oczekiwania: że wymagam zespołowości i poświęcenia. Gdy widzę, że to daje zawodnik, to otrzymuje ode mnie bonifikatę w postaci minut i roli w zespole. Mój styl pracy polega na tym, że prócz tego, że chcę rozwijać zespół, to bardzo zależy mi na tym, by zawodnik po sezonie ze mną mógł powiedzieć, że jest lepszym zawodnikiem.
Pracowaliście także z Andrzejem Krajewskim, który jest dziś w Poznaniu, a którego Ty wprowadzałeś do 1 ligi.
Pamiętam ten sezon. Andrzej grał pierwsze mecze w 1 lidze jeszcze z Marcinem Fliegerem, śp. Dawidem Brękiem czy na centrze z Michałem Markiem i Mateuszem Fatzem. To było w Biofarmie Baskecie. Mieliśmy wtedy trochę problemów z kontuzjami i Andrzej dostał swoją szansę. Chociaż wprowadzałem go ja, to otworzył go znakomitymi podaniami właśnie Marcin Flieger.
Wspomnieliśmy o Janku Nowicki, z którym współpracowaliście na linii trener-zawodnik w kadrze młodzieżowej. Jak bardzo od tamtego czasu się rozwinął i w jakich aspektach?
Widzę przede wszystkim jego rozwój mentalny. Mimo jego 20 lat, jego dojrzałość jest na dużo wyższym poziomie niż u jego rówieśników. Wie czego od niego oczekuję, wie co ma robić na boisku i poza nim, poza tym niezależnie od swojej roli w zespole zawsze daje z siebie wszystko. Świetnie wykorzystuje każdą minutę na parkiecie.
Przez ostatnie 4 lata w GTK Gliwice świetnie pracowałeś z młodzieżą. W Poznaniu zapewne zapamiętają to, że przerwałeś passę zwycięstw Enea Basketu w mistrzostwach Polski do lat 19. Janek Nowicki w finale przeciw wam rzucił 15 punktów.
Tak pamiętam. Cieszę się, że ograniczyliśmy jego punkty, bo miał w tej kategorii wiekowej potencjał na dużo większą zdobycz. Tamto mistrzostwo dla Gliwic przyszło dość niespodziewanie. Miałem zespół chłopaków rok, dwa młodszych od reszty, ale przy tym bardzo utalentowanych. Większość chłopców z tamtego zespołu jest dziś w składach zespołów ekstraklasowych, pierwszoligowych, albo gra zagranicą.
Czas w Gliwicach to były dla Ciebie medalowe żniwa, bo każdy zespół młodzieżowy, który prowadziłeś sięgał po medal.
W Gliwicach miałem położyć podwaliny pod młodzieżową akademię koszykarską i wydaje mi się, że to się udało. Zostały tam stworzone pewne struktury, na których obecnie trenerzy i cały klub mogą bazować. A sukcesy, które wymieniłeś to tylko bonus. Bo praca z młodzieżą to proces, który nie zawsze musi kończyć się medalem mistrzostw Polski, żeby powiedzieć, że odnieśliśmy sukces. Celem dla nas wtedy była zawsze ósemka mistrzostw Polski, żeby mieć okazję do konfrontacji z najlepszymi w kraju, a że przyszły do tego medale, to był to bardzo miły dodatek.
Przy okazji Andrzej Krajewskiego wspominałeś mimochodem o swojej pracy w Poznaniu. Wtedy byłeś trenerem Biofarm Basketu Poznań. Jakie wspomnienia masz z tego okresu w stolicy Wielkopolski?
Czas w Poznaniu wspominam bardzo dobrze. Bardzo mi się tu podoba, miasto jest bardzo nowoczesne, dobrze się tu żyje. Koszykarsko tamten czas był trudny. Przejąłem zespół z bilansem 1-5, a do tego przydarzyło nam się trochę kontuzji. Do końca balansowaliśmy między grą o play-off a utrzymanie. Los napisał swój scenariusz. Sezon skończyliśmy przedwcześnie przez pandemię covid-19 i każdy rozjechał się do swojego domu. Dziś cieszę się, że po tym czasie spędzonym z młodzieżą w Gliwicach, mam okazję do powrotu na ławkę seniorskiego zespołu w Poznaniu.
A czym do ponownego przyjazdu do stolicy Wielkopolski skusił Cię prezes Przemysław Szurek?
Prezes Przemek buduje bardzo stabilny i profesjonalny klub z dużym inspiracjami. Robi to w sposób mądry. Buduje krok po kroku, a to ważne, bo w Polsce jest wiele projektów, które trwają rok, dwa a nawet trzy lata i nagle padają. Wiem, że prezes jest doskonały menadżerem i trenerem i że będzie chciał ten projekt rozwijać. A ja? Chcę się rozwijać dalej jako trener, więc znaleźliśmy wspólny mianownik. To jest główna przyczyna.
Wspominaliśmy o Biofarmie, ale trenerem seniorów byłeś także… w Polskiej Lidze Koszykówki w Treflu Sopot.
W Sopocie spędziłem 8 lat, zostawiłem tam kawał serca i życia. Najpierw pracowałem z młodzieżą, potem byłem asystentem pierwszego trenera, a przez półtora roku byłem pierwszym szkoleniowcem Trefla. Realia wtedy były bardzo trudne, bo to nie była kraina mlekiem i miodem płynąca. Trefl miał słabszy finansowo okres i dopiero się budował. Postawił na mnie – polskiego trenera. Mieliśmy dobre i złe momenty, ale trenowałem tam pierwszy zespół przez 45 spotkań.
Miałeś tam graczy mocno wybijających się ponad przeciętność takich, jak: Amerykanin Anthony Ireland czy Serb Nikola Markovic. Czy dzięki temu łatwiej Tobie dziś dogadywać się z graczami pokroju Jamesa Washingtona?
Tak na pewno. Z tego co pamiętam, to kiedy byłem w Sopocie James grał u rywali. Budowaliśmy skład na sezon 2018/19 i mocno zastanawialiśmy się nad umową dla Washingtona, którego Anwil ściągnął ze Szwecji. On już wtedy imponował energią, profesjonalizmem i koszykarską jakością. Wtedy nie zdecydowaliśmy się go ściągnąć i w trakcie sezonu zakontraktowaliśmy bardzo dobrego gracza Obiego Trottera.
Wracając do współpracy z jakościowymi graczami. Ona dużo uczy. Jako młody trener nie podchodzę do swojego zawodu tak, że wszystko wiem, chociaż wiem sporo. Lubię dostawać informację zwrotną od graczy i wtedy też ją dostawałem od Anthonego czy Nikoli. Teraz też dostaje od Jamesa czy Mikołaja Stopierzyńskiego, którzy od lat grają w pierwszej lidze. Słucham co mają mi do powiedzenia. Na takie rozmowy jest odpowiedni czas, miejsce i musi być odpowiednia forma. Mikołaj i James to inteligentni gracze więc potrafią swoje spostrzeżenia przekazać wtedy, kiedy trzeba.
Mówiąc o Twoim doświadczeniu nie sposób nie wspomnieć o współpracy z mistrzami Bundesligi, zespołem Ratipharm Ulm. Jak się zaczęła ta współpraca?
To był rok po szczycie pandemii. Trenerem Ulm był wtedy Słoweniec Jaka Lakovic. Jestem fanem analizy video, a moją pracę w tym względzie dostrzegł ich skaut Bronek Wawrzyńczuk, który dziś jest skautem… Los Angeles Lakers. Bronek zaproponował zespołowi Ratipharm, że załatwi im kogoś, kto wykona dla nich całą pracę video dla pierwszego i drugiego zespołu. Lakovic był początkowo sceptyczny, bo on woli mieć na stałe asystenta w zespole, zresztą teraz w Gran Canaria ma ich aż 4! Zrobił mi test. Dał mi 3 dni na zeskautowanie swojego zespołu na bazie kilku spotkań. Zdałem ten test pozytywnie, pojechałem na 2 tygodnie do Niemiec. Poznałem zespół podczas pracy, dostałem laptopa i wróciłem do Polski. Nie zostałem w Ulm, bo wszyscy wtedy cięli koszty, a łatwiej mieć kogoś online, niż płacić mu za mieszkanie i samochód. Poza tym moja żona była tuż przed porodem. Skończyło się tak, że współpracowałem z nimi przez 5 lat, do zeszłego sezonu. A poza Lakovicem miałem okazję współpracować z Antonem Gavelem, który zdobył też mistrzostwo Niemiec, a w zeszłym roku z Garym Harrelsonem.
Znane nazwiska, świetny zespół, trochę inny koszykarski świat.
Zupełnie inny koszykarski świat. Ratipharm Ulm ma taką filozofię, że zawsze chce być w top 4 Bundesligi, przy tym ściągając graczy, którzy za chwilę będą w NBA. Był tam przecież Jeremy Sochan, a w zeszłym roku z nr 12 w drafcie przez Chicago Bulls został wybrany Noa Essenque.
A co Tobie dała ta współpraca?
Oprócz rozmów online z tymi topowymi trenerami, miałem dostęp do treningu, mogłem wszystko zobaczyć i o wszystko potem wypytać, dlaczego robią coś tak, a nie inaczej. Współpraca z nimi to był dla mnie przełom, najważniejsze doświadczenie w mojej karierze koszykarskiej. Dzięki niemu bardzo zmieniłem pogląd na koszykówkę.
Ogrom doświadczeń sprawi, że ulepiony przez Ciebie zespół wejdzie do play-off?
Żeby móc spać spokojnie nie myślę o tym, co jest na szczycie góry. Przyjąłem filozofię, że realizujemy swoje zadania dzień po dniu. Czy przyniesie to play-off? Nie wiem, bo liga jest bardzo wyrównana, a granica między play-off i byciem poza nim – bardzo cienka. Czasami obecność lub nieobecność jednego gracza decyduje o tym, po której stronie tej granicy się jest. Początek ligi mamy bardzo ciężki, bo zaczynamy od wyjazdu do Tychów, a potem podejmujemy Łańcut czyli gramy z dwoma zespołami typowanymi do top 5. Teraz budujemy relacje i realizujemy swoje założenia. Zobaczymy gdzie nas to zaprowadzi.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android .
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie