
Kolejną dogrywkę na tegorocznym EURO zafundowały kibicom piłkarki. Tym razem jednak obyło się bez rzutów karnych. Poniekąd – bo to właśnie rzut karny okazał się przepustką Angielek do finału.
"Dom" piłki nożnej
W świecie piłki nożnej ciężko znaleźć nację bardziej zadufaną w sobie niż Anglia. Owszem, to twórcy piłki nożnej, ale też twórcy zakazu gry kobiet w piłkę nożną, który utrzymywał się od 1921 roku przez 50 lat – kiedy męska piłka stawała się wielkim biznesem, za wpuszczanie kobiet na boiska groziły kary. Tak jak w ślad za Anglikami wiele wiodących nacji zakaz wprowadziło, tak Anglia pierwszą nacją, która taki zakaz zdjęła nie była – przed 1971 rokiem, kiedy łaskawie dżentelmeni w randze działacza pozwolili kobietom kopać piłkę, wolno było to robić już we Francji, RFN, Australii czy nawet Walii (która już w latach 20. najdłużej w Wielkiej Brytanii zwlekała z nałożeniem zakazu).
Nie ulega wątpliwości, że ten 50-letni zakaz ze strony wiodących nacji w okresie największego rozwoju męskiej piłki nożnej spowodował, że dzisiaj dopiero powoli zaczyna obumierać przekonanie o tym, że piłka nożna w wykonaniu kobiet nikogo nie interesuje, że jest wolniejsza, gorsza... generalnie – że kobiety nie potrafią i w ogóle nie powinny grać w piłkę nożną. Coraz więcej klubów będących wielkimi markami w męskim futbolu wchodzi w świat piłki kobiecej – w tym największe marki polskie, jak Lech, który za dwa i pół tygodnia zadebiutuje na ekstraligowych boiskach, czy Legia, która po fiasku zakulisowego lobbingu za powiększeniem Ekstraligi już od sierpnia wykłada duże pieniądze na kontrakty dla zawodniczek, które ze spokojem znalazłyby się w wyjściowej jedenastce klubów grających nie o awans do Ekstraligi, a o najwyższe w niej laury – jakby biorąc wzór z beniaminka tegorocznej Women’s Super League, London City Lionesses.
Chelsea wyłożyła zimą ok. 2 miliony dolarów na transfery, z tego ponad połowa to kwota za Naomi Girmę – który to rekord przebił niedawno Arsenal, sprowadzając z Liverpoolu Olivię Smith. Amerykanka, Kanadyjka... Angielkom we własnej lidze jest znacznie trudniej. West Ham, Everton i Crystal Palace – tym drużynom zdarzały się mecze bez rodzimej piłkarki w wyjściowym składzie. Z drugiej strony – tylko West Ham nie zagrał w minionym sezonie WSL żadnego meczu na główym klubowym stadionie. Marketingowo, finansowo liga angielska odgrywa wiodącą rolę w próbach upodobnienia się piłki kobiecej do męskiej. Sportowo... owszem, Arsenal wygrał Ligę Mistrzyń – i umiejętność wykorzystania fatalnych decyzji taktycznych trenerów Olympique Lyon i FC Barcelony też należy docenić. Wracając jednak do piłki reprezentacyjnej – angielskich reprezentacji młodzieżowych nie oglądaliśmy na tegorocznych mistrzostwach Europy do lat 17 ani 19, za to na seniorskim EURO w Szwajcarii są obrończyniami tytułu.
Droga do Genewy
Początek miały bardzo ciężki – porażka z Francją 1:2 po bardzo słabym meczu. Odrodzenie przeciwko Holenderkom i rozbicie najsłabszych na tym turnieju Walijek. Ćwierćfinał ze Szwedkami odwrócony w ostatnim kwadransie oraz festiwal niewykorzystanych rzutów karnych. Dochodzimy do 22 lipca, półfinału z „czarnym koniem” turnieju, Włoszkami. Po golu Barbary Bonansei w 33. minucie na przerwę Angielki znowu schodzą przegrywając, prezentując się na boisku – również znowu – po prostu słabiej. Do remisu w szóstej minucie doliczonego czasu doprowadza Michelle Agyemang – jedna z tych piłkarek, które mają problem przepchnąć się przez liczne grono zawodniczek zagranicznych do składu meczowego wiodącego klubu, Arsenalu. Dwa ostatnie sezony spędziła poza klubem – najpierw w grającym w Championship Watford, potem w Brighton & Hove Albion, rewelacji, jak się okazało, WSL 2024/2025 (5. miejsce).
Agyemang pierwszego gola w reprezentacji seniorskiej strzeliła w swoim kwietniowym debiucie, minimalizując rozmiary niespodziewanej porażki z Belgijkami na 2:3. Drugim doprowadziła do remisu i dogrywki w ćwierćfinale ze Szwedkami. Trzecim – do remisu i dogrywki w półfinale z Włoszkami. Była to trzecia dogrywka tegorocznego EURO – dwie poprzednie nie przyniosły zmiany rezultatu, o awansie Angielek i Niemek przesądziły karne. W Genewie mogło być podobnie, ale w 119. minucie na „wapno” wskazała Ivana Martinčić – może nie najlepsza sędzia, ale ciężko w gronie nominowanych na ten turniej taką wskazać. Dość powiedzieć, że drugi półfinał poprowadzi Edina Alves Batista z Brazylii – pierwsza nie-Europejka w fazie play-off EURO od 20 lat, kiedy to półfinał Szwecja-Norwegia prowadziła Amerykanka Kari Seitz, do ubiegłego roku odpowiedzialna w za sędziowanie w piłce kobiecej w strukturach FIFA.
Co do tego, czy karny podyktowany był słusznie, czy Beth Mead – przytaczając słynne słowa jednego z dzisiejszych „ambasadorów” naszej kobiecej reprezentacji – „przyaktorzyła”, dyskusje w mediach społecznościowych trwają, ale VAR sprawy nie podjął (chociaż poprzednie EURO i mecz Niemek z Hiszpankami to przykład na to, że nie jest to jeszcze argument, który może zamydlić oczy przed faktami). Strzał Chloe Kelly został obroniony, ale ona sama dobiła piłkę, dając, jak się okazało, finał reprezentacji Anglii – ku rozżaleniu kibiców reprezentacji Włoch, ale też i wielu innych, którzy angielskiego podejścia do piłki nożnej (nie tylko kobiecej) i roli Anglików w niej, a zwłaszcza tego, jak nieatrakcyjny futbol obrończynie tytułu na boiskach Szwajcarii prezentują podopieczne Sariny Wiegman, mają serdecznie dosyć.
(Nie) wraca do domu
Czytelnicy zdążyli się zapewne zorientować, że moja dzisiejsza „Pocztówka ze Szwajcarii” nie jest artykułem „neutralnym światopoglądowo”. Cóż – publicystyka rządzi się swoimi prawami. Trybunę prasową stadionu w Genewie (na marginesie – będącego najgorzej zorganizowanym na tym turnieju) opuszczałem jako pierwszy, chyba bardziej zdenerwowany na rozwój wypadków boiskowych niż koledzy i koleżanki z Włoch (ich jednak obowiązywał bardziej surowy deadline, więc swoje rozczarowanie wyładowywali mocniej stukając w klawiaturę, a nie bardziej energicznie pakując swoje rzeczy). Oddać jednak muszę Angielkom, że do końca grały o uniknięcie kolejnych rzutów karnych (po niefortunnej serii na Letzigrund nie ma się co dziwić), że ponownie pokazały wolę walki do ostatnich minut, a młodej Agyemang, że ponownie to ona napisała angielski happy end.
Tak jak angielskim kibicom marzy się „powrót futbolu do domu” (dla przypomnienia – w męskiej piłce mundial udało im się wygrać raz, w okolicznościach kontrowersyjnych, w kobiecej mają na koncie jeden tytuł – którego właśnie bronią). Wielu innym marzył się wczesny powrót angielskich piłkarek do domu. Choć niewiele wskazywało na to po pierwszym meczu ani po pierwszych połowach ćwierćfinału i półfinału – zostają w Szwajcarii do końca. W finale zagrają rewanż – albo za finał ostatniego mundialu przeciwko Hiszpankom, albo za finał poprzedniego EURO, w którym to one pokonały Niemki. Łatwej drogi do Bazylei podopieczne Sariny Wiegman nie miały. Jakkolwiek skończy się drugi półfinał, w Zurychu – w niedzielę na Sankt Jakob’s Park będą miały jeszcze trudniej.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android .
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie